Wednesday 15 June 2011

Podręcznik Ruchu Drogowego w Indiach cz. 2 (o mały włos ostatnia)

Drogi i Ewentualny Czytelniku,

Jak ja się cieszę że Cię widzę (ewentualnie)!

Oto dziś stało się to, co stać się w końcu musiało - zaliczyłem wypadek drogowy w Indiach. Na całe szczęście tym razem to nie ja byłem kierowcą. No ale od początku.

Jak zapewne wiesz od paru dni przebywałem na sesji wykwitnych obiadów, suto zakrapianych imprez i 5 gwiazdkowych hoteli na koszt firmy, zwanej z języka amerykańskiego "business trip". Jako iż z pewnych względów musieliśmy dzisiaj wrócić do bazy głównej wcześnie z rańca zapakowaliśmy się w auto (toyota avensis sedan silnik ileśtam i tyle też zaworów) i wyruszyliśmy w dość długą, bo ponad 500 km trasę. Po przejechaniu jakiś 300 km dotarliśmy do odcinka autostrady łączącej Delhi i Chandigarh i po opłaceniu stosownego myta ruszyliśmy w dalszą drogę. Jakieś 20 km później znaleźliśmy się w następującej sytuacji:


Pojazd oznakowany jako A to ja, z kolei pojazdem B poruszał się pewien wąsaty idiota o którym szerzej za chwile. Aaa i te małe różowe kropki to skutery, rowery i riksze. W każdym razie jak widać wyraźnie na rysunku pojazd A, czyli ja, porusza się ruchem jednostajnym prostoliniowym z prędkością ok 60 km/h (przy ich stanie dróg i natężeniu skuterów to tak jakby jechać traktorem 480 km/h po orance, ale mniejsza w to) natomiast pojazd B, jak sie chwile pozniej przekonalem, chciałby dostać się do tej piaszczystej polnej drogi znajdującej się po lewej stronie. Jak się później okazało według miejscowych kretynów - strużów prawa, miejsce w którym sie znajdowaliśmy to skrzyżowanie....

W każdym bądź razie gdy bylismy w odleglosci jakis 10 m od tej przerwy w betonowym płocie oddzielającym dwa pasy jezdni, ten wąsaty pleśniak nad wyrost nazywany kierowcą pojazdu B, ni to z dupy ni z pietruchy włączył klakson i WJEBAŁ nam się przed maskę. Wyglądało to mniej więcej tak:


Podobno ludziom w takich momentach całe życie przelatuje przed oczami. Mi nie przeleciało. Po prostu powiedziałem sobie pod nosem "kurwa ci mać" i klasnąłem w dłonie. Przynajmniej tak mi sie wydaję bo następne co się wydarzyło to:


No serio nie wiem co było potem, pojęcia nie mam. Jako że nie mam ogólnie w zwyczaju zapinania pasów to trochę mną pozamiatało po całym obitym miękką skórą wnętrzu. W każdym bądż razie jak już się ocknąłem to się skapnąłem że chyba z autem jest nieciekawie bo przód był jakoś dziwnie zawinięty do góry a poduszka kierowcy wystrzelona w piździec wraz z zagłówkiem fotela. Swoją drogą sam fotel był jakoś dziwnie obrócony w moją stronę. No i brakowało też kierowcy...

Jako że z moimi drzwiami było wszystko w porządku to wygramoliłem się na zewnątrz i wtedy dopiero zauważyłem ogrom destrukcji i fakt że krew mi kapie z głowy jak z węża strażackiego. Okazało się to na szczęście tylko niegroźnym rozcięciem które załatwiłem tymi plastrowymi szwami znalezionymi w apteczce, ogólnie wyszedłem z tego bez szwanku. Co innego kierowca - tak mu sie ciśnienie podniosło że nawet nie zauważył że wskutek zderzenia połamał kości w stopie i tak przypieprzył ręką w szybę że złamał chyba z 50 kości w nadgarstku. Jednak w owym momencie wydawało się  to mieć dla niego powiedzmy drugoplanowe znaczenie. Kolega z wyrazem mordu na twarzy i kluczem do zmieniania kół w ręku, pokuśtykał w stronę tego wąsatego bęcwała co nam wyjechał na drogę i  w sumie zamiast sprawdzić czy wszystko z nim w porządku to zaczął napier**dalać mu tym kluczem po dachu. Co najlepsze dla 15 tys zgromadzonych w około ludzi sytuacja wydawała się być jak najbardziej normalną. Ja niestety przez najbliższą godzinę, czyli do czasu aż przyjechała policja, za którą jedynie15 minut później, pogotowie, nie miałem najmniejszego pojęcia o co biega.

Dopiero łaskawy pan Sztabowy w turbanie wyjaśnił mi łaskawie iż "wygląda na to iż nie ustąpiliśmy pierwszeństwa temu wąsatemu hu*jowi". Który to, notabene, jak tylko mój kierowca zorientował się, że ma kilkanaście kości więcej niż dotychczas i musi się prędko ewakuować na pobocze, zaczął bezwłocznie drzeć na mnie morde w jednym z 16 milionów tutejszych dialektów, którego akurat przypadkiem nie rozumiałem. No co za debil to naprawde... Aż żałuje że nie pozwoliłem mojemu driverowi go tym kluczem zaciupać.

W każdym razie pare minut później przyjechało pogotowie, ale jak już zdałem sobie sprawę że nic strasznego mi nie grozi to nawet nie pozwoliłem im się dotknąć. Znam chyba z 10 osób co trafiły tu do szpitala z zatruciem żołądkowym a wyszły po 3 tygodniach z żółtaczką typu B. Niestety, nie udało mi się uratować mojego kierowcy i zapakowali go do tego tutejszego odpowiednika Nysy i tyle go widziałem.

No ale żeby było śmieszniej czekała mnie jeszcze jedna rozmowa z kretynem policjantem i tym wąsatym kapuśniakiem - (daj Bóg na niego wszelkie plagi egipskie ześle).

Podsumowując - nie wiem jak oni do tego doszli, ale ustalili że to była NASZA WINA!!! Mieliśmy świadków mówiących że koleś nam się dosłownie wbił pod maskę w ostatniej sekundzie. Nic nie przegada. Korronym argumentem było to że ten wąsaty kapucyn Włączył Klakson. A jak włączył - to H*j, trzeba ustąpić żeby nie wiem co. Zwłaszcza na skrzyżowaniu.....

Dlatego też pamiętaj, Mój Drogi i Ewentualny Czytelniku - nigdy nie podważaj mocy KLAKSONU!!

ps. Oczywiście się z tak poronionym wyrokiem nie zgodziłem i sprawa trafi do sądu. I'll keep u updated!

pozdrawiam,
Marketing Officer, Indie

No comments:

Post a Comment